Wejściu do rezydencji królewskiej Vimanmek, znajdującej się w olbrzymim kompleksie Pałacu Dusit, towarzyszą niesamowite środki ostrożności i obostrzenia. Nie można fotografować, wszystko zostawiamy w szafkach, obowiązuje oczywiście odpowiedni strój, a na dodatek pałac zwiedza się boso. Pałac z 1901 roku jest arcydziełem sztuki drewnianej, największym budynkiem z drzewa tekowego, zbudowanym bez użycia jednego gwoździa. Urzeka swoją delikatnością i prostotą. Teraz jest to muzeum pamięci Ramy VI i centrum kulturalne. Zwiedzać można część komnat królewskich, gdzie elementy tajskie mieszają się z europejskimi.
Wokół Pałacu rozciąga się ogromny Park Dusit, w którym można nieco odpocząć od pędu zwiedzania. Na terenie kompleksu znajduje się też ciekawa Wozownia, gdzie umieszczono wiele królewskich pojazdów, a także Muzeum Słoni, pokazujące rolę tego zwierzęcia w kulturze kraju.
Po wyjściu mijamy Pałac Chitralada, aktualną rezydencję władcy, pomnik Ramy V, oraz niezliczone portrety króla Ramy IX. Zresztą całe miasto jest pełne wizerunków władcy, w złoconych ramach, z ozdobami z kwiatów, czasem w powodujących uśmiech sytuacjach jak np. król podczas wizyty w salonie fryzjerskim. Trudno stwierdzić, na ile to autentyczne uwielbienie , a na ile presja, ale postać króla jest traktowana z najwyższym respektem i powagą, a za okazany brak szacunku grożą surowe kary.
W pobliżu Parku Dusit znajduje się kolejny ciekawy kompleks świątynny – Wat Benchamabophit, ze względu na włoski marmur, z którego jest zbudowana, zwana Marmurową Świątynią. Budowla to kolejny ciekawy mariaż kultury Wschodu i Zachodu – wewnątrz znajdziemy między innymi witraże przedstawiające sceny z buddyjskiej mitologii. Pod pomnikiem Buddy pochowano prochy Ramy V.
Podczas zwiedzania rozpętuje się ulewa. Skryci w krużgankach, w których umieszczono 53 posągi przedstawiające różne wcielenia Buddy, wsłuchujemy się w uderzający deszcz i dźwięk dzwonków rozbujanych przez wiatr. Przy wejściu na dziedziniec stoi niemal stuletnie figowiec, drzewo Bodhi, takie, pod którym Budda doznał olśnienia. Dalej znajduje się część mieszkalna dla mnichów.
W drodze powrotnej zwiedzamy jeszcze Wat Intharawihan z gigantycznym 32 metrowym posągiem Buddy. Ciekawe są szczególnie okolice Watu, kolorowe ołtarzyki, skarbonki, kramy z jedzeniem. Jest gwarno, ale tym razem nie tylko z powodu turystów.
Po szaleńczym rajdzie tuk tukiem na koniec docieramy do chińskiej dzielnicy. Przemierzamy ulice pełne sklepów z tkaninami, biżuterią, elektroniką, warsztatów, straganów . Teraz to najdroższe tereny w mieście, a 14 % budynków to zabytki. W okolicy znajduje się Wat Traimit, z największym na świecie posągiem złotego Buddy. Dla Chińczyków, najważniejsza jest natomiast tzw. świątynia smoka – Leng Noi Mee. Niestety chyba już jesteśmy zbyt zmęczeni, by odkryć cały koloryt tego miejsca.
Bangkok okazał się po części taki, jaki sobie wyobrażaliśmy – głośny, lepki, przesycony zapachami, tłoczny. Równocześnie różnorodny, pełen kontrastów, a przede wszystkim pełen uśmiechniętych, pogodnych ludzi. Zawsze można liczyć na ich pomoc i życzliwość, jeśli podejdzie się do nich z szacunkiem i uśmiechem, który pomaga nadrobić braki w komunikacji. Poza tym to miejsce dość „proste” w obsłudze – łatwo się po nim (mimo korków) i z niego przemieszcza, dlatego stanowi doskonały wstęp do kolejnych podróży.